Podlaski Bon Turystyczny. Czyli w jaki sposób NIE promować regionu
Podlaski bon turystyczny miał być strzałem w dziesiątkę – impulsem do promocji regionu, wsparciem dla lokalnej branży turystycznej i zachętą dla gości do odkrywania uroków Podlasia. Tymczasem program, który ruszył w niedzielę wielkanocną, okazał się spektakularną klapą, wywołując falę frustracji, rozczarowań i kryzys wizerunkowy, z którym nikt nie potrafi sobie poradzić. Zamiast fajerwerków dostaliśmy kapiszon, a Podlasie zamiast promocji – antyreklamę.
Chaos od samego początku
Właściciele obiektów turystycznych, którzy zarejestrowali się w programie, spędzili świąteczny dzień na odpisywaniu na lawinę pytań i skarg od gości. Zamiast skupić się na obsłudze turystów, musieli tłumaczyć, dlaczego bon, który miał być przepustką do podlaskiej przygody, stał się źródłem irytacji. Z perspektywy gości sytuacja wyglądała jeszcze gorzej. Strona internetowa programu, postawiona na…WordPressie, zawiodła na całej linii. Błędy, zacinające się formularze i komunikaty o wyczerpaniu puli bonów – to wszystko czekało na tych, którzy próbowali skorzystać z oferty.
Prawie się udało, ale podziękowano mi, bo bony się skończyły
– to jeden z łagodniejszych komentarzy, jakie pojawiły się w sieci.

Garstka bonów, morze oczekiwań
Kluczowym problemem okazał się brak jasnej komunikacji. Organizatorzy – Ministerstwo Sportu i Turystyki oraz Podlaska Organizacja Turystyczna (POT) – nie poinformowali skutecznie, że pula bonów jest znikoma. Na program przeznaczono 2 miliony złotych, co przy najniższej wartości bonu (200 zł) daje zaledwie 10 tysięcy bonów, a w rzeczywistości jeszcze mniej, bo część osób generowała bony o wartości 300-400 zł.
Dla porównania, w długi weekend przez Zakopane przewija się nawet 250 tysięcy turystów. Nazwa „Podlaski bon turystyczny” sugerowała powszechność, jak w przypadku ogólnopolskiego bonu pocovidowego. Tymczasem w praktyce okazał się loterią, w której większość uczestników nie miała szans na wygraną.
Gdyby program od początku nazwano loterią i zorganizowano zapisy z losowaniem, jak sugerują niektórzy, można by uniknąć rozczarowań. Zamiast tego mamy chaos, który dodatkowo pogłębił brak reakcji organizatorów. W świąteczny weekend pracownicy POT i urzędu marszałkowskiego mieli wolne, a jedyną próbą obrony programu był prywatny profil osoby rzekomo związanej z POT, która starała się uspokajać nastroje pod facebookowym postem. Post, który pojawił się na oficjalnej stronie Visit Podlaskie, zniknął następnego dnia razem z setkami gorzkich komentarzy. To kolejny dowód na brak profesjonalizmu i nieumiejętność zarządzania kryzysem.

Zły czar zamiast magii Podlasia
Podlasie od lat przyciągało turystów swoją autentycznością i magią, którą odkrywali dzięki rekomendacjom i poczcie pantoflowej. Region nie potrzebował nachalnej promocji, a już na pewno nie takich akcji, które zamiast zachęcać, budzą niechęć.
Najlepszy hajp na Podlasie mieliśmy, kiedy nikt nas nie promował
– zauważają lokalni przedsiębiorcy. Po fiasku bonu turystycznego trudno się z tym nie zgodzić.
Zamiast ciepłych uczuć wobec regionu, w sieci krążą screeny pełne złości i rozczarowania. „To wstyd”, „Żenada”, – takie komentarze trudno będzie wymazać z pamięci turystów.

Co dalej?
Podlaski bon turystyczny miał być odpowiedzią na apele o wsparcie branży turystycznej i promocję regionu, zwłaszcza w kontekście dyskusji o bezpieczeństwie. Tymczasem okazał się strzałem w stopę.
Czekamy na oficjalne stanowisko Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz Podlaskiej Organizacji Turystycznej, które wyjaśni, co poszło nie tak i jak zamierzają naprawić sytuację przed kolejną turą rejestracji, zaplanowaną na 1 czerwca. Jeśli ma to wyglądać podobnie, lepiej już teraz zrezygnować z programu, zanim jeszcze bardziej zaszkodzi wizerunkowi Podlasia.
Po pierwsze nie szkodzić
– ta zasada powinna przyświecać każdej akcji promocyjnej. Niestety, podlaski bon turystyczny udowodnił, że czasem lepiej nic nie robić, niż robić coś na siłę i bez przygotowania. Pytanie, czy ktokolwiek wyciągnie z tego wnioski.
