Ekspert: Nie jesteśmy skazani na masową imigrację. Są inne rozwiązania
Do Polski w ostatnich latach przybyła szeroka rzesza imigrantów, nie tylko z sąsiedniej Ukrainy i Białorusi, ale także z państw położonych w Azji czy Afryce. Organizację pracodawców wypowiadają się w tym temacie jednoznacznie: potrzebujemy jeszcze więcej rąk do pracy. Jednak czy ta odpowiedź jest jedyną słuszną? Czy nie ma dla nas innego rozwiązania niż przyjmowanie do naszego kraju milionów pracowników z obcych krajów? Na ten temat rozmawialiśmy z ekspertem Centrum Myśli Gospodarczej, Piotrem Głowackim.
Kamil Śliwiński, PKB24: Według Pracodawców RP, z powodów demograficznych Polska będzie musiała przyciągnąć nawet 2 miliony imigrantów do 2050 roku. Za liberalizacją prawa migracyjnego opowiada się także Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, który otwarcie mówi o konieczności umożliwienia osiedlania się w Polsce na stałe także pracownikom z najdalszych krańców świata. Czy faktycznie jesteśmy, jak przedstawiają to organizacje pracodawców, skazani na masową imigrację do Polski?
Piotr Głowacki, CMG: Polska demografia jest w fatalnym stanie. To jest fakt. Z punktu widzenia np. systemu emerytalnego i jego sprawnego funkcjonowania, faktycznie brakuje nam ludzi i można powiedzieć, że imigracja może stanowić jakieś rozwiązanie tego problemu. Natomiast jest ona rozwiązaniem o tyle problematycznym, że w zasadzie potrzebowalibyśmy stałego napływu imigrantów.
Ewentualnie moglibyśmy postawić także na celowe, wybiórcze łatanie bieżących niedoborów na rynku pracy. W innym przypadku jesteśmy w długim okresie skazani po prostu na kompletną zmianę struktury narodowościowej ludności. To są twarde liczby. Mówiąc krótko – problem jest, jednak masowa migracja jako jego rozwiązanie wiąże się z bardzo negatywnymi skutkami.
KŚ: Jaka więc nie masowa imigracja, to co? Czy istnieje inny sposób na sprostanie tym wyzwaniom?
PG: Znaczna część zachodu Europy przeniosła część swojej produkcji za granicę między innymi dlatego, że nie miała wystarczająco wielu pracowników na miejscu. To też jest jakiś pomysł – polskie firmy mogą pracować na polski dobrobyt, niekoniecznie mając wszystkie zakłady produkcyjne w naszym kraju.
Na pierwszy plan wysunąłbym jednak automatyzację pracy, sztuczną inteligencję, czy robotyzację w przemyśle. Wkrótce będzie to miało coraz większe znaczenie dla całości gospodarki. W związku z tym warto kłaść na to większy nacisk, niż na ściąganie zagranicznych pracowników, którzy te impulsy promodernizacyjne spowalniają, co jest absolutnie logiczne. Potwierdzają to także badania empiryczne – napływ imigrantów osłabia bodźce motywujące pracodawców i przedsiębiorców do tego żeby automatyzować i robotyzować swoją produkcję.
KŚ: Czy stać nas na te alternatywne rozwiązania?
PG: Oczywiście dla pracodawców opieranie się o pracę imigrantów jest prostsze. Nie muszą zmieniać procesów produkcyjnych ani prowadzić innowacyjnej, obarczonej zawsze pewnym ryzykiem, działalności. Mogą działać w ramach tych wypracowanych już metod i po prostu zatrudniać kolejnych pracowników. Dlatego nie dziwi mnie, że organizacje pracodawców popierają napływ imigrantów.
Natomiast nie widzę obiektywnych przyczyn dla których mielibyśmy nie być w stanie automatyzować produkcji czy przenosić części, działalności do innych krajów, wciąż czerpiąc z tego zyski dla Polski.
Warto zwrócić uwagę, że inwestycje prywatne w naszym kraju są bardzo niskie. Wyróżniamy się in minus nie tylko na tle Europy, a nawet naszego regionu. Mamy więc pewne pole do zwiększenia tych inwestycji właśnie w takim kierunku. Zwłaszcza, że oszczędności polskich przedsiębiorstw są całkiem wysokie. Wydaje się, że za małą ilością inwestycji stoi m.in. niska skłonność do ryzyka polskich przedsiębiorców. Do tego dodać należy niepewne otoczenie prawne, częste zmiany w regulacjach podatkowych. Rola państwa polegać powinna właśnie na zapewnieniu tego stabilnego otoczenia regulacyjnego, którego nie mamy w Polsce od lat – częste zmiany nie zachęcają do inwestycji.
Nie brakuje natomiast programów grantowych, np tych oferowanych przez PFR, ale także przez UE. Brak dofinansowania dla innowacyjnych firm nie stanowi więc zasadniczo problemu, chociaż pieniądze z nich pochodzącą wciąż nie są w pełni należycie wykorzystywane.
KŚ: Z drugiej strony czy możemy sobie pozwolić na całkowite zamknięcie drzwi dla imigracji?
PG: W odpowiedzialny sposób nie można mówić o zupełnym zamknięciu granic dla imigracji zarobkowej. Raczej stawiałbym na jej większą kontrolę. Nie jestem pewien czy kolejne rządy w dostatecznym stopniu działają w sposób strategiczny, planowy ani czy później kontrolują efekty swoich działań. Czyli czy np. wiemy ilu mamy imigrantów i jakich firmy dokładnie potrzebują, o jakich kompetencjach.
Po drugie, wydaje się, że powinniśmy wyznaczyć jakieś limity które uznajemy, że wyznaczają bezpieczny poziom imigracji zarobkowej, nie z punktu widzenia gospodarczego, ale z perspektywy społeczeństwa, dla jego bezpieczeństwa, poczucia wspólnotowości i innych kluczowych spraw. To oczywiście jest trudne powiedzieć, od jakiego poziomu obcokrajowców społeczeństwie to społeczeństwo przestaje być wspólnotowe i zaczyna mieć problemy chociażby z bezpieczeństwem publicznym, natomiast taką próbę należałoby podjąć. Można np. przyjąć, że do 10 proc. imigrantów i osoby pochodzenia imigranckiego społeczeństwo może funkcjonować jeszcze w miarę harmonijnie i może podejmować próby skutecznej integracji i asymilacji takich imigrantów. Co by oznaczało, że jesteśmy jeszcze przed tym progiem, chociaż nie tak dużo. Jednak czy na ten temat w ogóle dyskutuje się w kręgach rządowych czy eksperckich?
KŚ: Czy można powiedzieć, że kolejne polskie rządy w ogóle prowadzą politykę migracyjną?
PG: Polityka państwa polskiego od dłuższego czasu, niezależnie od tego kto sprawuje rządy, pozostaje w tym względzie raczej chaotyczna. Jest nastawiona na realizację doraźnych celów, potrzeb przedsiębiorców, zapewne za sprawą ich lobbingu w tej sprawie. Nie jest natomiast efektem jakiegoś strategicznego namysłu, uwzględniającego nie tylko interesy przedsiębiorców, czy kwestie gospodarcze, ale patrzącego szerzej. Przecież imigracja jest problemem interdyscyplinarnym – przecież zarówno kwestie gospodarcze powinne być brane pod uwagę, jak i kwestie bezpieczeństwa, społeczne czy kulturowe.
Głos szerszej palety ekspertów bywa zwykle pomijany, co najwyżej dyskutuje się jeszcze na temat kwestii bezpieczeństwa. Co istotne jednak, eksperci specjalizujący się w różnych dziedzinach rzadko się ze sobą spotykają – nie dochodzi między nimi do jakiejś wymiany myśli, a tym bardziej do jakiegoś konsensusu. Eksperci od gospodarki mówią swoje, a Ci od bezpieczeństwa – swoje. I te rzeczywistości na siebie nie nachodzą. Brakuje takiego interdyscyplinarnego namysłu na poziomie eksperckim, ale też państwowym. To jest coś czego powinniśmy sobie życzyć w Polsce
KŚ: Wspomniałeś o ekonomizmie, który w Polsce kompletnie zdominował debatę na temat migracji. Jakie inne kwestie należy brać pod uwagę?
Wspomniałbym tu przede wszystkim o dwóch rzeczach.
Pierwsza to kwestie bezpieczeństwa. Trudno nie dostrzec związków między masową migracją, zwłaszcza z obcych kręgów kulturowych a poziomem bezpieczeństwa. Na zachodzie to jest tabu, natomiast wzrost wskaźników przestępczości, gwałtów, kradzieży, przestępczości zorganizowanej jest znaczny, co widać najwyraźniej m.in. w Szwecji czy Holandii. Ostatnio oglądaliśmy też dramatyczne obrazki z Francji. Dla porównania Polska pozostaje, z czego sobie często nie zdajemy sobie sprawy, czego nie doceniamy, a o czym mówią ludzie przyjeżdżający tu z Zachodu, krajem wyjątkowo bezpiecznym.
Druga kwestia jest znacznie szersza i dotyczy wspólnotowości. Demokracja wymaga pewnych wspólnych podstaw, kultury, dążeń społeczeństwa. Już teraz doświadczamy w Polsce bardzo silnej polaryzacji politycznej, a masowa migracja spowodowałaby zaistnienie w naszym kraju jeszcze większej ilości “plemion” kierujących się swoim partykularnym interesem, a nie dobrem kraju.
KŚ: Czy są jeszcze inne, społeczne koszty masowej migracji?
Masowa migracja do Polski wywołałaby z pewnością jeszcze większy kryzys na rynku mieszkaniowym. Wzrosty cen wynajmu mieszkań które odnotowaliśmy późną wiosną ubiegłego roku stanowią najlepszy dowód. Zależność od przybycia uchodźców jest oczywista. Mamy problem z podażą na rynku mieszkań, nawet jeśli chodzi o Polaków. Prawo popytu i podaży dotyczy także usług publicznych, takich jak służba zdrowia, z której funkcjonowaniem już teraz mamy znaczne problemy w Polsce.
Jakiś czas temu rozmawiałem z burmistrzem niewielkiej miejscowości, który był na skraju rozpaczy, ponieważ żadne usługi publiczne nie działały – od kanalizacji przez służbę zdrowia po szkoły i przedszkola. To wszystko zostało nadwyrężone w wyniku przybycia uchodźców z Ukrainy. Także z takiego powodu nie jesteśmy gotowi na masową migrację.
Z Piotrem Głowackim rozmawiał Kamil Śliwiński