Unia zrewidowała swoje cele dot. redukcji emisji CO2. Czy Polska jest w stanie im podołać?
Chociaż Komisja Europejska ostatecznie odrzuciła wariant redukcji emisji CO2 o 95% do 2040 r., to poziom 90% i tak ma niewiele wspólnego ze złotym środkiem. Na ten moment KE udało się więc osiągnąć inny cel – wywołać sporo kontrowersji i opór wobec proponowanej ścieżki. Same dążenia do zeroemisyjności nie są niczym nowym – co więc Bruksela chce powiedzieć, wyznaczając nowy etap? Dlaczego Polskę czekają trudne negocjacje?
O co chodzi Unii?
KE wysłała nowy, jasny sygnał, jakie technologie chce promować i w jakich proporcjach.
Po pierwsze Bruksela zakłada dość optymistyczny plan, że do 2040 r. węgiel całkowicie zniknie z unijnego miksu energetycznego. Dominujące wtedy będą OZE (które miałyby zapewnić aż 85% produkcji energii) wspierane magazynami energii (bateryjnymi oraz elektrowniami szczytowo-pompowymi). A co z atomem? Energetyka jądrowa mocno straci poparcie – w unijnych prognozach w 2040 r. przewidziano dla niej tylko ok. 10-procentowy udział. Dla porównania w 2023 r. odpowiadała za ok. ¼ produkcji energii.
Po drugie Bruksela stawia na rozwiązania wychwytu CO2. Emisje z sektora energetycznego mają neutralizować BECCS (wychwyt i magazynowanie CO2 w instalacjach biomasowych) oraz DACCS (wychwyt i magazynowanie CO2 z powietrza). Dodatkową redukcję CO2 ma zapewnić technologia CCS instalowana w blokach gazowych. Eksperci jednak chłodno oceniają te pomysły.
Koncepcje wychwytu i magazynowania dwutlenku węgla są właściwie rozwiązaniem awaryjnym. Z uwagi na trudności w dekarbonizacji niektórych wielkoskalowych przemysłów na poziomie zasilania, konieczne jest zastosowanie innych, mniej de facto korzystnych środowiskowo rozwiązań. Zakładam, że technologie CCS będą się dynamicznie rozwijać, ale tylko w pewnych obszarach, gdzie rzeczywiście nie ma możliwości zapewnienia dużych wolumenów zielonej energii. W kontekście turbin gazowych zdecydowanie korzystniej byłoby je zasilać biometanem niż stosować CCS, ale biometanu na razie jest w całej Europie za mało, nie wspominając już o Polsce, gdzie nie ma go w ogóle
– komentuje dr Lech Wojciechowski, kierownik Zespołu Badań i Strategii w Grupie DUON.
Jak zauważył Aleksander Śniegocki z Instytutu Reform, nowy unijny plan na 2040 r. zakłada również uporządkowanie funkcjonowania systemu ETS (zwłaszcza, że za 3 lata zacznie działać także ETS 2), celów poszczególnych krajów, podziału środków finansowych na transformację.
Ambicji na najbliższe 16 lat jest więc sporo. Pozostaje pytanie, czy Polska zmieści się w tym horyzoncie?
Nie wszyscy nadążają
Bruksela może liczyć na wsparcie największych europejskich gospodarek, ale ogólnie w UE jesteśmy daleko od jednomyślności. Dynamika dekarbonizacji poszczególnych państw jest zbyt zróżnicowana.
Niestety nie ma wątpliwości, że Polska nie jest w stanie sprostać unijnym celom. Wieloletnie zaniechania i brak jasnej wizji dekarbonizacji przez ostanie 10 lat spowodowały, że bez udziału aktualnie funkcjonujących, opartych o paliwa kopalne źródeł energii najprawdopodobniej nasz system energetyczny by się załamał. Należy pamiętać, że większość OZE ma charakter niestabilnych źródeł, a stabilne OZE takie jak biogaz i biometan nie mogą się doczekać zrozumienia i wsparcia na poziomie rządowym. Żebyśmy osiągnęli zakładany udział, musiałby się całkowicie zmienić paradygmat podejścia do stabilnych OZE i to biogaz oraz biometan powinny być traktowane jako podstawa systemu energetycznego
– zaznacza dr Lech Wojciechowski.
Do technologicznych i prawnych ograniczeń (w Polsce rozwój biometanowni skutecznie hamują właśnie niewydolne regulacje prawne) dochodzą kwestie społecznych kosztów polityki klimatycznej. Część ugrupowań Parlamentu Europejskiego, w tym największa Europejska Partia Ludowa, obawia się zbyt obciążających skutków unijnego planu. Problematyczne może być chociażby sprostanie nowemu systemowi ETS 2, obejmującemu m.in. transport. Już sama wymiana tradycyjnych pojazdów na nisko- lub bezemisyjne pochłonie ogromne kwoty. Nie wszystkie państwa to udźwigną.
Nowy cel a stanowisko Polski
Na oficjalne stanowisko poczekamy do zakończenia konsultacji społecznych, ale z dużą pewnością można powiedzieć, że Polska nie uzna redukcji emisji o 90% do 2040 r. za swój cel krajowy.
Dla polskiej energetyki, która jest najbardziej emisyjna w Europie, większość założeń wskazanych w nowych unijnych propozycjach jest nie do zrealizowania w zakładanym terminie. Aktualna struktura generacji nie jest w stanie zmienić się aż tak bez narażania mieszkańców na ryzyko załamania systemu. Zdecydowanie Polska powinna działać w kierunku jak największego zbliżenia się do proponowanych poziomów emisji, ale nie oszukujmy się – nie ma szans na realizację tak ambitnego celu w tym tempie
– mówi dr Lech Wojciechowski. Dodaje jednak, że perspektywa Komisji Europejskiej nie powinna nas paraliżować, a motywować do aktywnego działania w obszarze transformacji.
Na forum europejskim jako kraj powinniśmy lobbować za tym, żeby Polska pozyskała jak najwięcej środków wspólnotowych na dostosowanie swojego systemu energetycznego do zaproponowanych celów
– podsumowuje dr Wojciechowski.
Nikt nie chce powiedzieć ostatniego słowa
Na rozstrzygnięcie w sprawie nowego celu redukcji emisji CO2 w UE możemy poczekać nawet rok. Wtedy kluczowe znaczenie będą miały konkretne szczegóły polityk klimatycznych na kolejną dekadę, m.in. sposób rozłożenia obciążeń pomiędzy sektory gospodarki i państwa. Do tego jednak czasu wszystkie karty są w grze, a partia rozgrywa się w wyjątkowo interesujących okolicznościach: w czerwcu czekają nas wybory do Parlamentu Europejskiego, jesienią wybory w Niemczech, natomiast w styczniu 2025 r. Polska przejmuje prezydencję Unii Europejskiej. Czyja strategia zadziała?
MD