Aferta Art-B: jak dwaj biznesmeni na początku lat 90. zarobili krocie na lokatach
Te same pieniądze równocześnie na kilku lokatach? W latach 90. to było możliwe. Dwaj biznesmeni zarobili w taki sposób 4,2 biliona starych złotych (ponad 400 mln „nowych” zł). W końcu wybuchła afera Art-B (od nazwy holdingu, którego byli właścicielami), a oscylator ekonomiczny został rozsławiony na całą Polskę.
Jak nazywa się operacja finansowa, której podstawą jest wykorzystanie słabości banków, które w czasach dopiero wchodzących w erę komputerów, nie są w stanie szybko obracać pieniędzmi? To floating, od angielskiego słowa float – które w tłumaczeniu na język polski oznacza po prostu przepływać. Firmy podejmujące się tego typu operacji powstały w Stanach Zjednoczonych, gdzie zajmowały się ekspresowym przepływem pieniądza i czeków. Na tym oczywiście traciły banki, których zysk jest uzależniony od szybkości obrotu pieniędzmi. Opisana operacja finansowa została zablokowana w USA na długo przed wybuchem afery Art-B.
Te same pieniądze na różnych lokatach
Jednak w Polsce takie pomysły zmarnować się nie mogą. Za sprawą dwóch biznesmenów Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego oscylator ekonomiczny został rozsławiony w kraju nad Wisłą. Doprowadził on do jednej z największych afer gospodarczych III RP. Choć brzmi to skomplikowanie, system był tak naprawdę prosty, a jego twórcy twierdzili, że również legalny. Opisać go można następująco: Wystarczyło otworzyć lokatę w jednym z banków, pobrać potwierdzony przez ten bank czek, a następnie przekazać go do innego banku, zrealizować i założyć tam lokatę. Kolejnym krokiem było pobranie kolejnego czeku, jego realizacja i otwarcie lokaty w innym banku. Operację można było powtarzać nieskończoną ilość razy. Informacja o tym, że czek został zrealizowany, a pieniądze pobrane z konta w danym banku i przekazane do kolejnego, wędrowała drogą tradycyjną nawet kilka dni. Finałem tego było to, że pieniądze były oprocentowane w kilku bankach równocześnie.
W praktycznym przykładzie mogło wyglądać to tak: Jeśli roczna stopa oprocentowania wkładów wypłacanych na każde żądanie wynosiła 12 procent rocznie, to oznacza to, że z każdym miesiącem, suma, która była gromadzona na koncie w banku zwiększała się o 1 procent, a każdego dnia blisko o 0,003 procent. Wykorzystując w praktyczne, teoretyczne zastosowanie oscylatora, kiedy w banku X klient wpłacił milion złotych, wziął czek i jeszcze tego samego dnia wpłacił go do banku Y, a bank Y poinformował o tym bank X dopiero po pięciu dniach to przez te pięć dni, dało to klientowi odsetki w wysokości 0.15 procent. Biorąc pod uwagę, że przez te 5 dni, milion złotych był przez klienta podwójnie oprocentowany to, odsetki wyniosły 0,3 procent – czyli 3 tysiące złotych. To dwa razy więcej niż z tego ile otrzymalibyśmy za trzymanie pieniędzy w jednym banku.
Oczywiście przy sumie 1 miliona zysk nie jest imponujący, ale jeśli obraca się kwotą rzędu 10 miliardów pięciokrotnie w ciągu jednego dnia, przy identycznej stopie oprocentowania, przez wszystkie dni robocze w miesiącu, to zarobione pieniądze w ciągu miesiąca wynoszą 1 650 000 000 zł.
„Artyści biznesu”
Bogusław Bagsik twierdził, że mechanizm działał od września do lipca 1991 roku, a przy sumie ,,wrzuconej” do oscylatora opiewającej na 36 miliardów starych złotych dawałoby to kwotę opiewającą na 106,5 miliarda. W dokumentach, które udało się odnaleźć funkcjonariuszom Urzędu Ochrony Państwa, były zamieszczone analizy komputerowe, które oszacowały przewidywane wpływy z oscylatora na kwotę wyjściową 500 miliardów starych złotych, czyli przewidywany roczny zysk miał wynieść ponad 8 bilionów. Patrząc z punktu widzenia prawa, mechanizm zastosowany przez artystów biznesu mógł być legalny, wtedy kiedy zostałyby zaksięgowane zyski i zostały odprowadzone podatku. Andrzej Gąsiorowski twierdzi, że podatki były odprowadzane na kwotę 52 miliardów ówczesnych złotych. Co więcej, prezesi twierdzą, że ich mechanizm był powszechnie znany.
Po latach mówi się o kwocie, jaką mieliby zarobić na oscylatorze, rzędu 4,2 biliona starych złotych, czyli ponad 400 mln zł. Natomiast sam Andrzej Gąsiorowski po latach twierdzi, że ten mechanizm przyniósł im skromny zysk w porównaniu z ich zarobkami i zarzutami, jakie im się stawia. Wyliczył on, że zarobili raptem 15,8 miliona złotych (nowych), a podatek dochodowy od tego wyniósł 7,2 miliona. Ponadto banki miały zarobić 3,5 miliona prowizji. Według niego zysk w stosunku do wygenerowanego obrotu przez oscylator ekonomiczny to skromne 0.07 procent.
Na koniec roku 1990, nadzór finansowy Narodowego Banku Polskiego, zaczął przyglądać się mechanizmowi, który zaczął stosować holding Art-B pomagający w opóźnianiu księgowania transakcji pomiędzy bankami i dzięki temu pobieraniu podwójnego zysku. Lotus – bo tak nazywał się program, kontrolował ten mechanizm, był zobligowany do tego, aby wiedzieć, jaka dokładnie suma znajduje się aktualnie w obrocie i na ile części jest ona podzielona.
Do końca roku 1990 i pierwszego miesiąca roku następnego, części te mogły opiewać na dowolną kwotę, jednak od lutego zostało to decyzją Władysława Baki, ówczesnego prezesa NBP, zaostrzone. Od tamtej pory wszystkie informacje na temat czeków wystawione na sumę równą 30 miliardów i wyższe, miały być przekazywane do innych banków drogą telegraficzną. Czyli to oznaczało, że przepływ informacji był natychmiastowy.
Od tamtej pory oscylator miał możliwość działania i czerpania zysków sumami mniejszymi od ustalonego wówczas limitu. W kwietniu prezesem NBP był już Grzegorz Wójtowicz, oskarżony w procesie FOZZ – członek rady nadzorczej funduszu. Obniżył on limit na operacje, które sprzyjały oscylatorowi do 10 mld, a na koniec lipca roku 1991 nakaz informowania telegraficznego nałożono na wszystkie operacje dokonywane czekami rozrachunkowymi. Wówczas oscylator miał już nie działać – tak przynajmniej twierdził Bagsik.
Po tych wydarzeniach, właściciele Art-B pojawili się w mediach, ale jako aniołowie, którzy kupują upadające legendarne zakłady produkujące ciągniki – Ursus. Wówczas już podobno Urząd Ochrony Państwa i prokuratora podjęła kroki w celu zdobywania dowodów, które miały za zadanie wykazać, że oscylator to nie tylko genialne obejście prawa, ale jego działalność nie byłaby możliwa, gdyby nie łapówki, koneksje, fałszywe czeki i fałszywe gwarancje bankowe.
Przykładowo Agrobank poszedł na rękę Art-B i ominął on regulacje nałożone przez nadzór bankowy, mówiące o tym, że bank może udzielić jednemu klientowi nie więcej niż 10 procent sumy wszystkich depozytów oraz kapitału założycielskiego. Natomiast Agrobank nie zważając na te ograniczenia, pożyczył Art-B pięć razy więcej.
W drugim z kolei przypadku wiceprezes banku PKO BP, Wojciech P. – udzielił kredytu Bagsikowi i Gąsiorowskiemu na kwotę ówczesnych 300 miliardów złotych. Co więcej, kredyt ten był w ogóle nieoprocentowany. Innym przykładem jest to, że w filii Banku Śląskiego w ustroniu, gdzie spółka Art-B miała zdeponowane 10 miliardów złotych, jeden z pracowników wystawił gwarancję, że spółka zdeponowała tam 300 miliardów złotych na kwartał. Bogusław Bagsik był potem oskarżony o wręczenie łapówki temu pracownikowi. W listopadzie znowu ten sam pracownik z filii Banku Śląskiego miał wydać zaświadczenie o zawyżonych obrotach spółki Art-B i na podstawie tego zaświadczenia PKO BP udzielił kredytu dewizowego opiewającego na sumę 37 milionów dolarów. Takie zaświadczenie według prawa ówcześnie obowiązującego nie stanowiło żadnej wartości dla banku, który miał udzielić kredytu.
Zimą artyści biznesu otrzymali kolejne gwarancje opiewające na 1,2 bilionów złotych – od ludzi z centrali PKO BP. Skala gwarancji, jaką mieli otrzymać Bagsik i Gąsiorowski to mniej więcej 5 bilionów ówczesnych złotych, czyli około 500 milionów – to 2 proc. budżetu państwa z roku 1991.
Po wybuchu afery Art-B prezydent Lech Wałęsa złożył wniosek na ręce marszałka Sejmu, o odwołaniu Grzegorza Wójtowicza – prezesa NBP, wywodzącego się ze służb specjalnych, zamieszanego w aferę FOZZ. Odwołany prezes musiał wiedzieć o sytuacji i wpływie działań Art-B na system bankowy w Polsce.
Paweł Karpiński, pracownik Narodowego Banku Polskiego w owym czasie, powiedział, że gdyby oscylator ekonomiczny Bagsika i Gąsiorowskiego pracował jeszcze przez kilka miesięcy, to złamałoby to sektor bankowy w Polsce.
Kiedy z fotela prezesa PKO BP został zwolniony Marian Krzak, a Lech Wałęsa odwoływał ,,Camelo” z funkcji prezesa NBP, UOP na polecenie prokuratury z Warszawy, zatrzymało kilku pracowników banków za wystawienie gwarancji bez żadnego pokrycia. Po wybuchu afery Art-B, dwaj biznesmeni zdążyli uciec do Izraela, a udziały w swoim biznesie sprzedali Bankowi z Katowic, który został założony przez Ryszarda J, miał on z kolei wspólnika, dr Mariana B, który miał za zadanie poszukiwać majątek Art-B.
Dzięki Marianowi B, jedna ze spółek należąca do J. przejęła słynny budynek PAST-y w Warszawie, który za duże pieniądze sprzedany został niemieckiej firmie ubezpieczeniowej. Łącznikiem pomiędzy J, a Allianzem był były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa PRL – Marek P. Kiedy Art-B należało do J., na czele jego stanął Aleksander Gawronik, były pracownik SB, zwerbowany przez wywiad PRL.
Nowy prezes Art-B jest kolejną osobą, która miała dorobić się majątku dzięki znajomości z Ireneuszem Sekułą, który miał go uprzedzić o zalegalizowaniu działalności dotyczącej wymiany walut. Po tej informacji Gawronik otworzył przy zachodniej granicy sieć kantorów. W 1990 był na pierwszym miejscu najbogatszych ludzi w kraju. Nie zasiadał on jednak długo w fotelu prezesa Art-B, ponieważ UOP aresztował go za przywłaszczenie majątku. Wyszedł za kaucją, a następnie został skazany na trzy lata i osiem miesięcy. Mimo tego w wyborach otrzymał mandat Senatora. Nie uchroniło go to jednak przed więzieniem. Dekadę później został skazany, za oszustwa skarbowe.
Kiedy Art-B zostało postawione w stan likwidacji, pociągnęło za sobą Bank Handlowo-Kredytowy należący do J. Proces ten trwa do dzisiaj. Wystąpili o to Bagsik z Gąsiorowskim. Jeśli chodzi o aferę wywołaną przez oscylator ekonomiczny, to skazany za to został tylko Bogusław Bagsik. Kara wyniosła dziewięć lat więzienia. Wyszedł na wolność w roku 2004. Drugi ze wspólników uniknął kary, ponieważ zarzuty postawione wobec niego uległy przedawnieniu.
Ziemia obiecana zamiast więzienia
Zanim Bogusław Bagsik został skazany, on oraz Andrzej Gąsiorowski otrzymali informację o ich możliwym zatrzymaniu. Dzięki temu zdążyli opuścić granicę Rzeczypospolitej, a Urząd Ochrony Państwa wkroczył do siedzib Art-B dopiero tydzień po ich wyjeździe z kraju. Ostrzeżenia wobec nich dokonał Maciej Zalewski, poseł i sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy. Parlamentarzysta, który przekazał informację, został skazany za udział w aferze na 3.5 roku więzienia i 10 tys. zł grzywny za żądanie łapówek od prezesów Art-B.
Po opuszczeniu kraju przez Bagsika i Gąsiorowskiego prokuratura prowadząca śledztwo wystawiła za nimi list gończy. Jednak byli oni chronieni przez rząd Izraela, który wydał im obywatelstwa. Prokuratorze udało się ściągnąć do kraju Bagsika tylko dlatego, że ten zlekceważył ostrzeżenia i wybrał się na narty do Szwajcarii. Tam go zatrzymano. Proces ruszył w roku 1996. Bagsik po otrzymaniu wyroku 9 lat pozbawienia wolności, wyszedł przed terminem.